Najtrudniej jest pisać o sobie… Powodem takiego stanu rzeczy jest mizernie skromne źródło informacji na własny temat (nie jestem nawet do końca przekonana, czy lubię jabłka, czy jednak nie za bardzo…) A żadna opasła, zasapana encyklopedia nie przydrepcze do mnie przecież z odsieczą 😉 Wiele dat, zdarzeń, sytuacji zaciera się w mojej pamięci, bo czasem tak chcę, a często nie umiem powstrzymać ich ulotności. Za to, jak na złość datę urodzin pamiętam doskonale, a z racji przeżytych lat miałabym raczej ochotę zakopać ją głęboko w ogródku. Szkopuł w tym, że nie mam ogródka. Ale posiadam coś cenniejszego… Rodzinę i Bliskich i Psa. Wszyscy pomieścili się w moim serduchu i bynajmniej nie muszą się w nim rozpychać… Nie będę ich przedstawiać. Wiedzą doskonale ile dla mnie znaczą… Nie ustaję w ufności, że i vice versa 🙂 Mam również rower, sześć pudełek apaszek ułożonych kolorami i jeszcze parę innych przedmiotów i wspomnień. Udało mi się także zaliczyć pewną ilość strupów na kolanach w dzieciństwie, skończyć parę szkół i Uniwersytet Warszawski, wkroczyć w dorosłość i bez kariery zawodowej odnaleźć się na rynku pracy. Książki lubiłam od zawsze. W wieku 6 lat „skatalogowałam” domowy księgozbiór, bo liczyłam na to, że będą go chcieli wypożyczać sąsiedzi z bloku. W szkole nie umiałam pisać wypracowań, ale udało mi się zająć jakieś czołowe miejsce w konkursie „Młodość i trzeźwość”. Nagrodą był śpiwór, który mam do tej pory… Zanim jednak polonista wysłał moje opowiadanie na ten konkurs zapytał mnie z przekąsem „Skąd je zerżnęłam”. Nie musiałam. Wyobraźnia do tej pory mi nie szwankuje. Dorastałam więc sobie bez obecności fajerwerków, bo całkiem zwyczajna była ze mnie dziewczyna. Od czasu do czasu dopadała mnie miłość, ale to też nic przecież niezwykłego. A w tak zwanym międzyczasie marzyłam sobie i planowałam, także sobie. Te plany były równie nietrwałe jak marzenia, bo los miał je w przysłowiowym nosie. Pewnego pierwszego, drugiego, trzeciego… dnia (w sumie, nie sposób ich policzyć) los podarował mi sporo zawstydzonych rozczarowań, smutków wielkości prastarej puszczy, ale także życiodajnych niespodzianek, RODZINĘ i… zawód bibliotekarza. Co więcej, nie odebrał mi go ani na moment. A teraz jeszcze ta książka… Moja. Od początku do końca… Czego więcej chcieć?… W czepku się nie urodziłam (tak twierdzi Moja Mama), ale ja czuję się od wielu lat tak, jakbym go nigdy nie zdejmowała… Chwilo trwaj wiecznie…
Napisała: